Styczniowe smutki i radości

Jestem zmęczona zimą. Za mało słońca, za zimno, za daleko do wiosny. Znowu chwycił mróz, a ja marznę nawet w nagrubszych swetrach. W styczniu przeprowadziłam się z chłopakiem do innego mieszkania, które trzeba było odświeżyć. W obcą okolicę, którą trzeba oswoić, co jest trudne zimą, gdy wokół nagie drzewa i lodowata mgła. Rozpakować i zorganizować rzeczy, w większości nie moje, które w pewnym momencie zaczynają frustrować i męczyć jak żywe, wymagające uwagi stworzenia, napierające całą hordą. Ściany nie zrobione, jest tylko piękna podłoga w kolorze szarego dębu i niebieska kanapa, na której tak miło spędza się wolny czas. Ogromne okna, które poprzedni lokator postanowił w połowie pokryć czymś, czego nie da się w żaden sposób odkleić od szyby. Tysiące irytujących, wymagających reakcji drobiazgów. I ja, pogrążona w lekturze książek na telefonie, uciekająca myślami od rzeczy, które powinny być zrobione, ale przecież niekoniecznie dzisiaj. Nie teraz. Gdy ta zimowa niemoc przeminie.

Co się działo w styczniu? Obejrzałam 3 sezony Atypowego na Netflix (genialny serial). Przeczytałam jednym tchem Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo Larsa Berge, nie mogąc się oderwać, pierwszy raz od miesięcy zanurzając się w książkę bez reszty. Ugotowałam sporo smacznych obiadów. Piekłam ciasta. Przepłakałam kilka wieczorów, bez konkretnego powodu, tylko z wielkiego smutku, którego ciągle w sobie nie rozumiem. Pomalowałam ściany w kuchni i łazience. Zorganizowałam sobie kuchnię z obcych naczyń. Przygotowałam bullet journal na 2020 rok, z miłością i troską. Myślałam, czego naprawdę chcę, co mi jest naprawdę potrzebne, jaki krok naprzód przysłuży mi się najbardziej, na co mam siłę, jakiego rodzaju wsparcia potrzebuję (terapia!). Pojechałam do mamy zjeść z nią obiad w restauracji i pogadać nad kawą i ciastem. Mama kupiła mi piękną sukienkę w tym ciepłym, żółtym odcieniu, który ostatnio tak lubię, ja, wielbicielka szarości i czerni. Poszłam sama na kawę w nowej sukience i czułam się szczęśliwa w ulubionej kawiarni, otoczona tym jedynym w swoim rodzaju szumem, z tętniącym życiem miastem za oknami. Pracowałam przez tydzień z fantastycznymi ludźmi, chodząc do pracy przez ulicę najpiękniejszych domów, jakie w życiu widziałam. Przez przypadek zamówiłam kawę z mlekiem owsianym, która okazała się przepyszna. Codziennie głaskałam kota. Leżałam na łóżku w południe w samej bieliźnie, słuchałam najnowszej piosenki Rojka i poczułam się prawdziwa. Wypiłam mnóstwo kaw w porannym słońcu i wieczornych herbat w ramionach M. Uczyłam się komunikować po angielsku, mówić o swoich potrzebach, bronić granic, odpuszczać. Czułam, że kocham mojego chłopaka najbardziej na świecie, byłam na niego wściekła, czułam się niezrozumiana, rozpieszczana, czułam jak wracają emocje jeszcze z dzieciństwa tam, gdzie nie powinno ich być. Na koniec stycznia mam bilety lotnicze do Marrakeszu – moja pierwsza podróż poza Europę, słońce i ciepło w środku zimy. W myślach przechadzam się po pałacu el-Bahia i piję marokańską herbatę w cieniu gór Atlas.

Wydarzyły się tysiące małych rzeczy, zostało załatwione całe mnóstwo codziennych spraw. Dni uciekają jeden za drugim, a ja nie potrafię ich zrozumieć. Co stanowi ich istotę? Kim jestem – kim mogę się stać? W tym małym holenderskim miasteczku próbuję, nie wiem – bardziej się nie rozsypać czy w końcu poukładać to, co się tego domaga?

Chcę uwierzyć, że w moim życiu dzieją się rzeczy, przypominam je sobie, zliczam, odhaczam. Te najprostsze, bo czasami zrobienie obiadu wymaga zaskakującej ilości energii i skupienia. Każda rzecz, która sprawia mi przyjemność – nawet jeśli to leżenie z książką na kanapie, które niezmiennie jest na szczycie listy moich ulubionych aktywności – liczy się. Wszystkie te, które robiłam po raz pierwszy. Codzienne wstawanie z łóżka, nawet gdy nie widziałam w tym sensu. Mam ludzi do kochania i rzeczy do zrobienia. Wiem coraz więcej o sobie. Nie muszę na nic czekać, moje życie dzieje się tu i teraz. Jestem na jakimś etapie, który jest moim punktem wyjścia i nic na to nie poradzę. Mogę cisnąć, kiedy mam siłę i chować się, żeby odpocząć. Mogę przeżywać swoje emocje, być z nimi bezpieczna sama przed sobą. W tym roku mam dopiero trzydzieści lat i dużo czasu, żeby nacieszyć się życiem i uleczyć swoje rany. Robię tak dużo, jak mogę, nie muszę się z nikim ścigać, dobrze zrobiłam wybierając dla siebie jako hasło roku 2020 BABY STEPS. Przypominam sobie, że wcale nie jest tak źle, jak czasami mi się wydaje. Bo czasami czuję lęk, żeby nie przegapić swojego życia.

Chcę uwierzyć samej sobie, tej opowieści, którą dla siebie wybrałam – że jeszcze wszystko będzie dobrze. Bo czasami jest mi tak trudno w to uwierzyć. Bo przez ostatnie miesiące tym, co czułam najczęściej była wewnętrzna pustka i nieokreślony niepokój.

Jak tam wasz styczeń?