Zły dzień na początek lata

Mam zły dzień. Chce mi się płakać, a moje ciało jest napuchnięte i nadwrażliwe. Wszystko mnie denerwuje, każdy szczegół życia, każdy moment, z którym muszę sobie poradzić. Próbuję się za coś zabrać, wszystko leci mi z rąk. Nie umiem robić przyjemnych rzeczy, nie umiem być produktywna, nie mogę się skupić. Znacie to na pewno.

Zastanawiam się, jaki jest powód. Pierwszy dzień okresu, pierwszy letni dzień – moje ciało zawsze wariuje jak temperatura się podnosi. Przeciążenie układu nerwowego, jak zawsze kiedy pracuję na pełen etat. Czuję, że powinnam zrobić coś fajnego w wolny dzień, gdzieś pojechać, ale na myśl o rozgrzanym samochodzie jest mi niedobrze. Nie chcę nigdzie iść. Mieszkanie nagrzewa się od słońca, to te wielkie okna. Nie mam się gdzie schować – przed słońcem, chłopakiem, moim marudzącym umysłem i ciężkim ciałem.

Próbuję przetrwać. Robię sobie kawę i idę na chłodny, ocieniony przed południem balkon. Czytam Saharyjskie dni Sanmao, tajwańskiej pisarki z dwudziestego wieku, która mieszkała w Afryce Północnej. Czytam jak wzięła ślub w małym miasteczku u progu Sahary – o tym, jak dowiedziała się dzień wcześniej, że może go wziąć, jak wkłada błękitną lnianą sukienkę, jak idą z narzeczonym pieszo i jak tego dnia pustynia na horyzoncie wydawała jej się wyjątkowo piękna. Albo jak gotowała mężowi chińskie jedzenie, makaron sojowy w bulionie i opowiadała, że to pierwszy wiosenny deszcz spadający na górę, tak, dla fantazji. I jak piła herbatę z Sahrawi, rdzennymi mieszkańcami Sahary, wśród których miała wielu przyjaciół. Pocieszają mnie jej historie. Zdają się wypełnione miłością do życia, której mi dzisiaj tak brakuje. Wieczorem przeczytam, że umarła popełniwszy samobójstwo po długiej depresji.

Ciągle chce mi się płakać, moje ciało chce jakoś sobie poradzić z tym napięciem. Pozwalam łzom płynąć ile chcą. Nie ma ich dużo. Napięcie nie mija. Boli mnie głowa.

Smażę naleśniki z Nutellą i bananami. Zaparzam rooibos z czekoladą i wanilią. Wrzucam zdjęcia na Instagrama. Oglądam stare filmiki z kanału Świat Gosi na You Tube. Słucham kojącej muzyki. Robię sobie ciepłą matchę z mlekiem, ostatnią porcję. Szukam małych przyjemności, którymi mogę się dziś zająć. Nie chcę z nikim rozmawiać. Mój chłopak pyta, jak się czuję. Robi mi masaż. Jego też rozbolała głowa. Nie mam nic do powiedzenia. Każda myśl mi ciąży. Nie umiem uspokoić huraganu, który rozpętał mi się w głowie. Przyszłość mnie przeraża, przeszłość jest źródłem udręki.

Nie mam do siebie pretensji, że tak się czuję. Ze zdumieniem obserwuję, że mam w sobie sporo przestrzeni na te negatywne emocje, dużo więcej niż kiedyś. I spokojną pewność, że to minie, nawet jeśli to takie intensywne i nieprzyjemne. To ogromna zmiana, za którą jestem wdzięczna. Próbuję się o siebie zatroszczyć, chociaż nie wiem, co mogłoby mi teraz najbardziej pomóc. Opiekuję się tą smutną, gniewną dziewczynką jak umiem najlepiej. Akceptuję to, przyjmuję.

Chociaż tak bardzo nie czuję dzisiaj, że moje życie jest coś warte.